A więc umieram, jakie to świetne uczucie...
Ktoś umrze, ktoś nowy się narodzi...
Dziwne, nie pojawiłeś się u mnie od miesiąca. Pomału drzewa stawały się gołe, temperatura zbliżała się ku zeru. Kończył się październik, zaczynał się mój ósmy miesiąc. Nie. Nie bałam się tego, że mogę umrzeć. Przeciwnie, cieszyłam się, że mogę dać życie naszej córce, naszej Lili. Ze szpitala nie wyszłam nawet na jeden dzień. Codziennie odwiedzał mnie Kacper, kilka razy wpadli z nim inni zawodnicy bełchatowskiej Skry. Kolejna dziwna rzecz, nie znali mnie, ale chcieli mnie wesprzeć. Miło z ich strony. Kilka razy chciałam się zapytać co u Ciebie, nigdy się nie odważyłam, do czasu.
-Hej Dżul.
-Hej Nico! Co tu robisz? - spytałam, gdy ujrzałam Uriarte w drzwiach, samego...
-Chciałem porozmawiać. Ja wiem, Julka. Wiem, że miałaś romans z Facundo. Zwierzał mi się. Powiedział mi również o zdradzie, lecz ja nie wierzę w tą bajkę.
-Nicolas...
-Julka, nie przerywaj. Zbyt bardzo go kochasz, żeby go zdradzić. Pokazywał mi zdjęcia. To było widać. Przyznaj się, że to dziecko Facu...
-A nawet jeśli, to co? Nagle zostawi ją i tak bardzo wyczekiwanego syna, i wróci do mnie? Nie bądź śmieszny - zaśmiałam się szyderczo
-Zrobi to, bo cię kocha Julka, jest moim przyjaciele, znam go od dawna, mówimy sobie prawie o wszystkim.
-To skoro mnie kocha, to gdzie jest? Gdzie był przez ten miesiąc?
-Przyjechała Martina - mówi cicho i spuszcza głowę. Nie odzywam się. Nie mam na to siły. Po prostu przewracam się na drugi bok i odpływam. Nawet jeśli miałam jakieś nadzieje, że jednak to mnie wybierzesz, wrócisz do mnie, to teraz wszystko zniknęło, za jednym pstryknięciem. Ona tu jest. Ona jest przy Tobie i nie mam zamiaru z nią walczyć. Może, gdybym była taka jak dawniej...
Kolejne dni mijają, a świat pokrywa śnieg. Dzisiaj jest Wigilia, a ja nie mogę wyjść ze szpitala, byłoby to zbyt niebezpieczne dla Lilki. Dostałam od Ciebie sms'a. "Wesołych Świąt Jula!" Niby głupie, ale jednak wywołało u mnie emocje, że może o mnie jeszcze pamiętasz. Nie, to nie te życzenia są głupie, to ja jestem. Jestem idiotką, bo robię sobie nadzieje.
Na czwartego stycznia mam zaplanowane cesarskie cięcie. Ty, co wiem od Kacpra, masz dzień później najważniejszy dzień w życiu, żenisz się Facundo...
Pierwsza gwiazdka zabłysła na niebie, a ja lekko się uśmiechnęłam. Rodzina nie mogła być tu ze mną, nie chciałam tego. To moje pierwsze święta w samotności, nawet bez mojego kota Juliana.To wszystko jest beznadziejne, chyba łapię mnie jakaś depresja albo hormony za bardzo buzują, nie wiem... Chciałabym Cię tu mieć, żebyś mnie pocieszył, bo od kilku dni codziennie budzę się zalana potem z myślą, że Cię już nigdy nie zobaczę, że już za kilka dni umrę. Boje się, po prostu się boję. Zaczyna do mnie docierać, że to koniec, najzwyklejszy w świecie koniec mnie, bo koniec Nas już dawno nastąpił.
Zamykam oczy i próbuję odpłynąć, nic takiego się nie dzieje, o gorsza wracają wspomnienia.
Otwieram powoli drzwi swojego warszawskiego mieszkania i widzę Ciebie nonszalancko opartego o schodową barierkę. Wchodzisz pośpiesznie do mojego mieszkania i wpijasz się w moje usta.
-Tak tęskniłem Julka
-Ja też, nawet nie wiesz jak bardzo, ja się w tobie zakochałam...
-Julka rozmawialiśmy o tym, ale chyba ja też się zakochałem
-Całuj mnie, całuj mnie Facundo
Po godzinie wyszedłeś z mieszkania, musiałeś wrócić do Bełchatowa. A ja się cieszyłam. Kochasz mnie, kochasz mnie. Tylko taka myśl pojawiała się w mojej głowię.
Podnoszę się wyżej na szpitalnym łóżku i lekko potrząsam głową. Nie chcę cię, mimo że to ja rozwaliłam ten "związek", wiem że nie jest to tylko moja wina. Wina leży po obu stronach. Ty mnie okłamałeś, że mnie kochasz, a może to ja źle zrozumiałam? Nie powiedziałeś wtedy kogo darzysz tym uczuciem.. Julka idiotka.
Sylwester 2015. Nie spodziewałam się, nie spędzę go na imprezie. Minął rok odkąd się poznaliśmy, okrągły rok. Tak szybko to minęło
Stoję na drewnianym tarasie lokalu, w którym odbywa się impreza. Kacper już dawno odpłynął. Ja się jeszcze trzymam, no może nie za bardzo. Dobra, jedyne czego się trzymam, to barierka. Za kilka minut wystrzelą fajerwerki, zacznie się nowy rok. Oboje chcieliśmy zakończyć stary w jakiś nie spodziewany sposób... w samotności. Również wtedy wyszedłeś na ten taras, pamiętasz? Złapałeś mnie, gdy próbując przejść kilka metrów, by usiąść na wiklinowym fotelu, potknęłam się o własne nogi.
-Julka jestem, dzięki - wybełkotałam
-A ja Facundo i nie ma za co. Miło mi poznać.
Rozniósł się huk petard i wystrzeliwanych korków od szampana...
Źle się dzisiaj czułam, przeczuwałam najgorsze. I stało się. Mocny ból na podbrzuszu zmusił mnie do krzyku budzącego pacjentów z drugiego końca budynku. Pielęgniarka szybko do mnie podeszła. Z oczu poleciały mi łzy. Mówiono do mnie, lecz nic nie słyszałam. Myślałam o nas, jak zawsze. Myślałam o Lili. Gdzie jesteś Facundo? Czy tak ma się zakończyć ten rok?
Umieram...
___________________
To tyle z perspektywy Julki
Bardzo mi się podoba ten rozdział, choć jest krótki, jak każdy XD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz